Ósmy marca w naszym miasteczku

Te opowiadanie napisał na jeden z konkursów. Inspirację czerpałam z faktycznego miejsca, które odwiedziłam kilka lat temu, czyli pewną kawiarnie w Göygöl. Wszystko inne jest zmyślone, i mało prawdopodobne, chociaż takie miśki istnieją na naprawdę, i takie koty przecież też...

Dawno, dawno… w sumie nie tak dawno temu, wydarzyły się te drobne wydarzenia, o których dzisiaj opowiemy. Nie są one ważne w skali wszechświata i pewnie nawet nie zostały zauważone przez większość z nas. Zacznijmy jednak od początku. Nasze miasteczko znane jest z tego na całym świecie, że przybyli tu osadnicy z Niemiec, ale już odjechali. Zostawili jednak po sobie słodkie, przytulne domki oraz luterański czerwono-ceglany kościół. Ten jest najważniejszą atrakcją turystyczną i chętnie przyprowadzamy tam naszych gości. Możemy także pochwalić się rezydencją naszego prezydenta, cudownym winem i oczywiście najlepszą knajpą pod słońcem, do której właśnie powolnym wstępem zmierzamy. 

Dobrze pamiętamy ten dzień, to był ósmy marca, święto wszystkich kobiet, a zatem czas upominków, wielki różowych miśków, lizaków, goździków, życzeń oraz innych słodkości w naszym miasteczku. W knajpie był mniejszy tłum niż zwykle,  na niewielkim ogniu robił się ryż z mięsem, unosił się zapach z kuchenki.  Kelnerka, a zarazem właścicielka, pani Fatima, krążyła wokół czterech rozwalających się stolików. Przy nich siedzieli mężczyźni, dumni i zmęczeni po czynionych honorach swoim małżonkom i narzeczonym. Na razie jeszcze rozmawiali przy herbacie w szklaneczkach w kształcie gruszki z bohemskich i białoruskich kryształów, część gości paliła także smakowe rosyjskie papierosy, których dym unosił się lekko nad stołami. Pod odrapaną ścianą mechanik i taksówkarz-wdowiec zaczeli już  pić wódkę, raz za razem wznosili ciche toasty za kobiety. A była to dopiero dwunasta. Za ceratową kotarką siedziały dwie turystki, wysoka i niska, które przybyły nie wiadomo skąd i zabłądziły w naszym miasteczku. Rozmawiały w dziwnym języku, chyba po angielsku, ale kto ich tam wie. Dużo u nas turystów, szczególnie latem, ale wszyscy tylko na chwilę się u nas zatrzymują. Najczęściej zmierzają na pobliskie jeziora oraz w góry. Pani Fatima umieściła je tam, żeby nie zamęczał ich pytaniami stary Ilham. Gdy złapał jakiegoś biednego turystę z zagranicy, to pytał i pytał się, a potem rozpoczynał swoje opowieści o tym jak był w wojsku w Legnicy. Głównym jednak punktem, sercem knajpy, jej słońcem, był wąsaty pan z opaloną twarzą, który uwielbiał poprawiać swój kaszkiecik. Znacie go pewnie już od dawna. To nasz Wujek Ali. Siedział przy najbardziej kulawym stoliku, na którym rozstawiono planszę do gry w tryktraka. Czekał na swojego dobrego Przyjaciela, który pewnie jeszcze z kimś zagadał się na pobliskim dworcu. Wuj jednak nie robił sobie nic z tego, bo znał swojego kompana. Wziął kolejną kostkę cukru do ust, zaczął ją popijać lankerańską herbatą, jego ulubioną,  i zaczął nucić jakąś starą piosenkę, której my młodzi nawet nie pamiętamy. Nagle drzwi się otworzyły i do przyprószonego miejsca wpadło światło oraz hałas ulicy. No, nareszcie Przyjaciel przyszedł, aby rozegrali partyjkę. Wuj już się wyprostował, aby uścisnąć i wycałować kompana, ale przed nim pojawił się nie on, lecz siostrzeniec, który padł bezwładnie na stołek i oddychał głęboko. W oczach młodzieńca błyszczały łzy, ale przecież nie będzie płakać. Powstrzymał się od tego bardzo wyraźnie. Wszystkie głowy w knajpie wpatrywały się w niego z ciekawością.

-Wuju.-bez powitania, bez uścisku dłoni, jakby sprawa była już przegrana.-Co za dzień!

-Co się stało, moje dziecko?-miał do swojego siostrzeńca słabość, że nawet puścił mimo uszu te niegrzeczne wejście i brak przywitania. 

-Co za dzień! Kupiłem w stolicy największego różowego misia, spakowałem się w autobus. Nie chciałem go dać do luku, bo tam się przecież zabrudzi. Proszę, więc kierowcę, czy mogę wnieść go do środka, a on mi na to mówi, że muszę zapłacić za miejsce obok, bo przecież ta maskotka jest wielkości człowieka. Wydałem ostatnie pieniądze na drugi bilet, bo kierowca nie chciał wpuścić.

-Mam dać Tobie pieniądze?

-Nie, mam, dziękuję. Kilka godzin jadę w upale, przede mną stara ciotka odwraca się do mnie wpycha mi chleb, jedz dziecko jedz, jakieś niemowlę płacze z przodu, gruby facet krzyczy do telefonu. Nie mogę spać, bo muszę przetrzymywać miśka, aby nie wyfruną do przodu. W końcu docieramy. Wychodzę z autobusu. Słyszę jak kierowca się śmieje ze mnie, zakochany siłacz. Idę pod górę, a nic nie widzę, bo ten misiek mi zasłania, więc biorę go na plecy. Wreszcie dochodzę do jej domu. Pukam i pukam do bramy, aż po dłuższej chwili otwiera mi jej ojciec i bierze tego miśka, zamyka za sobą. Ja głupi czekam, ale nikt mnie zaprasza, to odpalam papierosa za papierosem. Ale, co jeszcze gorsze, jak czekałem na jej Ojca, to widziałem Tośkę na drzewie, całą wystraszoną. Patrzyła na mnie swoimi oczętami. O tak Wujku.-I tu siostrzeniec próbował wytrzeszczać oczy jak kotka na drzewie.- Jeszcze się pryskam  bossem, bo się cały spociłem. Jej Ojciec po chwili przychodzi, i mówi, że w sumie oficjalnych zaręczyn nie było, że on nie wie, ale chyba nie wydadzą ją za mnie.  Kilka dni temu wrócił jej daleki kuzyn z wojska, który tak wygląda męsko w tym mundurze, że strzelał do wrogów Ojczyzny, i od Prezydenta dostał medal. To może być przyszły kandydat na męża dla jego córki. Odpowiadam, że przecież do wojska mnie nie wezmą przez moje chore serce. Ja z tej rozpaczy, Wujku, dodałem: ja ją kocham i ona kocha mnie. On na to, że miłość jest tylko w piosenkach, że jego córka potrzebuję człowieka niezłomnego. Nie wierzy mi, że jestem prawdziwym mężczyzną. Tylko się obijam na studiach w stolicy i palę sziszę. Musisz udowodnić swoją odwagę, a potem zobaczymy.

Siostrzeniec nie wytrzymał i trzy łzy leciały mu po policzku, szybko wytarł rękawem swojej turkusowej koszuli. Wujek Ali pokręcił wąsa. Jego siostrzeniec jak zwykle był za bardzo dramatyczny, emocjonalny. Jedynak, wychuchane dziecko przez wszystkich. Zresztą Wujek Ali nie mógł zrozumieć do końca tej młodzieży. 

Zapadła cisza, że nawet że nawet turystki za kotarki-ceratki wystawiają głowy, aby zobaczyć co się dzieje.

Wujek Ali dumał i dumał, wzdychał i wzdychał, wzdychał i dumał… Wiedział, że  Ojciec narzeczonej pokłócił się o jakąś drobnicę z jego siostrą i pewnie na złość powiedział to młodemu. Coś jednak musiało przerwać to zagniewanie, przez który cierpią dzieci. Jako samozwańczy strażnik tradycji naszego miasteczka sprzyjał miłości młodych ludzi, ale bardziej w tej historii przejął się losem swojej kotki, Tośki. W tajemnicy Wujek Ali kochał koty i dokarmiał je, głaskał, kiedy do niego przychodziły. Tak miał od dzieciństwa. Nie lubił się tym chwalić i chyba niewielu znało jego tajemnicę. Może jedynie świętej pamięci Żona i jego Przyjaciel. Tośkę ukochał najbardziej, przychodziła do niego w zimie wczesnowiosenne poranki na ganku i ogrzewała jego nogi.

-Bóg Tobie sprzyja! Czy nie dostrzegasz, że nasza Tośka i jej biedna historia mogą Tobie pomóc w całym ambarasie? Pomyśl dziecko, a jak już nic nie wymyślisz, to przyjdź do mnie i porozmawiamy.

Siostrzeniec napił się jeszcze szklankę herbaty i wybiegł na spotkanie przygody. Co by nie mówić, czasami był bystry. Jakoś się na te studia dostał. Wujek Ali tymczasem zaczął układać kamienie na planszy. Jego Przyjaciel do niego dołączy, uściskali się i rozpoczęli grać. Zaczęli właśnie kolejną partię, kostka obijała się o ścianki, wypadały dwie szóstki dla Wujka, gdy siostrzeniec energicznie wszedł do knajpy z kotem na ręku. 

-Przyszedłem, zobaczyłem, zwyciężyłem-woła od progu. Wujek Ali się zaczerwienił, przydałoby się temu młodzieńcowi więcej pokory. 

-Czy to z jakiegoś filmu?-szepnął do niego Przyjaciel, ale wujek tylko machnął ręką. Tośka skoczyła z rąk młodego na planszę, ale gracze nie byli źli na te cudne zwierzę.

-Podszedłem do drzewa i wołam: Tosia, Tosia, ale biedaczka mnie nie poznaje. Myślę sobie, że może przyniosę jej jedzenie, to zejdzie. Poszedłem do domu po kawałek smażonego mięsa. Tylko popatrzyła, nie rozpoznała, nadal przestraszona. Może bym się wspiął, ale ręce mnie bolały cholernie od noszenia tego miśka. Słyszę tylko jak brama się lekko otwiera, to mnie narzeczonej Ojciec obserwuje z naprzeciwka. Wołam więc ludzi dookoła, że sprawa jest, że potrzebuję drabiny, aby uratować te niewinne zwierzę. Jeśli Bóg pozwoli. Mój kumpel zaczął nawet robić relację live na instagrama. Towarzystwo zbiera się jednak powoli, ktoś przynosi drabinkę. Jest za mała, ale ja dam radę. Przynajmniej tak mówię. Jeszcze trochę czekam. Brama się szerzej otwiera, to Matka z Ojcem mojej narzeczonej podglądają. Siłą woli powoli wspinam się po drabinie, wyciągam ręce, jeszcze trochę, mówię Tośka, pomóż mi. Wredota nie słucha. Nie poddaję się, bo wszyscy z ulicy się gapią. Wyciągam z kieszenii trochę tego mięska. Wreszcie się zainteresowała. Podchodzi do mnie bliżej. Wchodzę teraz na ostatni szczebel i łapię ją silnie. Schodzę potem, trochę się chwieję, ale trzymam fason. Starsze panie już wydały opinie: bohater. Taksówkarz Emil nawet zatrąbił z radości, tak, że mi Tośka prawie wypadła z rąk. A wiesz, gdy tak stałem otoczony sąsiadami, to moja dziewczyna wybiegła z bramy, i machała mi, miała łzy w oczach. Nie podszedłem bliżej do niej, bo ma alergię na koty, no i za nią stali jej rodzice. Po chwili Ojciec jednak woła mnie do siebie. Poklepuje po ramieniu, poczciwy ze mnie chłopak, zuch, takich ludzi potrzebujemy. Chyba się śmiał ze mnie, trochę mnie to wkurzyło, ale potem dodał, że zaraz zadzwoni do mojej matki, kiedy mają zarezerwować salę na zaręczyny. 

-Dziękować Bogu! Może zostaniesz z nami i napijesz się herbaty.-zapytał Wujek Ali.

-Nie mogę, bo z kolegami gramy w Fifę.- Siostrzeniec teraz kulturalnie się pożegnał ze wszystkimi i szybko zniknął za drzwiami. 

Dziwował się potem Wujek Ali i rozmawiał o tym z swoim Przyjacielem, że przecież w naszym miasteczku nigdy koty nie były aż tak ważne, i że Młody jest głupi i mądry w tym samym czasie. Ale nadal zbyt emocjonalny. To pewnie, że jest jedynakiem i siostra go rozpieściła. Tośka w czasie tych dysput spała na nogach wujka Aliego i śniła o wysokich drzewach oraz dziwnych dużych rękach, które próbują ją złapać. Turystki, wysoka i niska, dały duży napiwek i wyszły na maszrutkę. Pewnie jadą na jeziora. Panowie zaś grali i pili herbatę, aż powoli zaczął robić się zmrok i wszyscy rozeszli się do domów. Tak zakończył się dzień kobiet w naszym miasteczku.














Komentarze

Polub stronę :)