Jak w zagranicznej piosence...

Jak w zagranicznej piosence...

Światło latarni rozświetla okolicę, a na jej słupie widnieją imiona, modlitwy, hasła i przekleństwa. Wszystko wypisane przez młodych i starych obywateli naszego miasta. Obok zaś siedzi ich dwoje na ławce. Ona ma włosy rozpuszczone, nosi długą, zwiewną, zbyt kolorowo-letnią sukienkę. On przywdział koszulkę w kratkę, uśmiecha się lekko, w długich dżinsach, bo przecież w szortach nigdy się nie chodzi na randki. Trzymają się za ręce, wzdychają, najpierw on, potem ona. Czują się jak w zagranicznej piosence o miłości. Ona mówi mu, że chciałaby tak wiecznie. On tylko przytakuje, przysuwa ją delikatnie do siebie. Noc przecież dzisiaj jest taka piękna, gwiazdy błyskają na niebie. Przed nimi płynie ciemna rzeka, w nocy traci swoje szaro-niebieskie oblicze, trochę już jakby obrażona. Kobieta kładzie głowę na ramieniu ukochanego. Trochę twardo i niewygodnie, czuje jego tanie perfumy. Taki gest maleńki i romantyczny. Chyba trzeba robić w ten sposób, tak jest w filmach. Jeszcze będą mieli wiele wspólnych chwil, a potem cóż...Wspólna podróż dookoła świata, ślub na rajskiej wyspie, albo w małym drewnianym kościele. Wynajmą zaraz małe mieszkanko za pieniądze z kopert. Jak już się dorobią to zbudują duży dom z ogrodem. Następnie psy, koty i dzieci. Spokojna starość na werandzie wśród wnuków i czerstwych opowieści. Tym marzeniom wtóruje szum rzeki i powiew lekkiego letniego wiatru. Pomimo, że siedzą już długo i drewniane strzeble uwierają, ani on, ani ona nie chcą opuszczać tej chwili. 

Wiatr trochę się bardziej wzmaga i zaczyna bawić się końcami jej sukienki. Coraz bardziej i bardziej natarczywie. Ona przytula się do ukochanego mocniej, bo jej ten chłodny powiew przeszkadza. Wiatr jest dziwnie zimny, surowy. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Ale jeszcze chwilka, zaraz ją odprowadzi do domu. Niech się nie martwi. Muszą przecież nacieszyć się sobą. Zobaczą się dopiero za kilka przepełnionych nudą i wyczekiwaniem dni. To takie dziwne, że musieli czekać tyle lat, aby dwie duszę mogły się odnaleźć w tym wszechświecie, w tym przedziwnym labiryncie. Przez tą dwójkę musimy uwierzyć w przeznaczenie. 

Jej usta dotyka jego i zamierają w pocałunkach. Tymczasem rzeka powoli rozlewa się z koryta i wspina się po brzegu. Pełza powoli, bezgłośnie, ale z każdym pocałunkiem dwójki jest coraz bliżej zakochanych. Jej morderczy instynkt wygrał ze współczuciem dla zakochanych. Za kilka chwil ich dosięgnie. Zerwał się także silny wiatr, który teraz wprawia w dziki taniec drzewa, próbuje wyrwać latarnię, przewraca kosze na śmieci, przymierza parasolki letnich ogródków. Co za chuligan! Dzieje się w to ułamkach sekund, tak że on i ona rozumieją dopiero teraz, że są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Otoczeni przez groźnych wrogów, którzy chcą zniszczyć ich płoche istnienia. Jest jednak za późno. Nie mają dokąd uciec. Los ich, ale także nas, i całego świata jest przesądzony. Wszystko wokół nich szaleje w wirze, a oślizgłe macki rzeki smyrają ich nóg. Jeszcze tylko ławeczka i latarnia stały niewzruszone przez huragan, jakby Anioł Stróż stał na nimi. Przytulili się do siebie. Może Bóg albo ziemscy bogowie ich uratują. Podbój rzeki też się na chwilę się zatrzymuje. Jakby rzeka ze swej litości chciała uratować te niewinne stworzenia. Czy ty, rzeko, kiedyś kochałaś? Chcielibyśmy tak zapytać, aby ją przekonać do zrezygnowania z planu zabójstwa dwójki. Ale nie było nam dane zostać adwokatami, bo już wtedy nie żyliśmy, przygnieceni przez stropy naszych domów. Czyżby jednak zakochani mają więcej szczęścia i zdołają się uratować? Czy ich miłość przetrwa apokaliptyczną niepogodę? Ależ nie! Wielki firmament nieba zaczyna się kruszyć się jak tynk z sufitu. O Boże! Odłamki kosmiczne spadają na Ziemię. Ten kamienny deszcz niszczy budynki, drogi, pozostałości życia, samochody, ławki, atrakcje wesołego miasteczka. Brzmi to jak symfonia radzieckiej artylerii pod Berlinem. Pozbawia życia niewinne istoty w naszym miasteczku, które ostały się przez wiatrem i rzeką. Psy, koty, nasz listonosz, który schował się pod schodami ratusza…Nasza dwójka, ostatni ludzie na Ziemi, jeszcze są przytuleni do siebie, jeszcze biją im serca wspólnym rytmem przerażenia! Niestety jeden wielki kamień, jakby z zamiarem, z perfidią, upatrzył sobie naszych zakochanych i ich ławeczkę. Złośliwość rzeczy martwych! Gdy meteoryt pędzi ku nim, ona ostatni raz dotyka ustami jego policzka, on jeszcze wyznaje miłość. I nagle świat się dla nich zatrząsł. Wielkie bum i już ciemność przed oczami. Czasem tak przez niektórych z nas przejęciem wyczekiwana. Nic chyba nie poczuli, gdy skalista konstrukcja przywaliła ich swoją ciężkością. Nie pojawiła się w okolicach Śmierć, z kosą czy bez, bo ją uśmierciło tornado wraz z ludźmi, rozsypało jej kartoteki. Nasi zakochani umarli więc nieludzko. Rzeka czuje się obrażona, że to nie ona dokonała ostatecznego ciosu, że to obcy z kosmosu, dlatego topi kropla po kropli kosmiczny odłamek, pod którym są ona i on w śmiertelnym uścisku. Chyba rzeka chce się do końca zemścić się na ludziach, chociaż nie wiemy za co. Czy nie lubiła tych dwoje, czy ogólnie mieszkańców naszego miasta? Wiemy, że opanowana była przez gniew! Rzeka furiatka! Teraz oblewa kamień, wchodzi też pod niego, choć już za późno. Poddusza, podtapia przygniecione ciała bez ducha, bez nerwów, bez miłości. Żadna to zabawa. Odpuszcza powoli.

Po tej nocy nie zostało wiele po naszej cywilizacji, ani nawet po miłości tych nieszczęśników. Prawdę mówiąc nic nie zostało z ludzi. Nawet szczątki zakochanych, ławeczki i latarni zjadły ryby-zombie, które narodziły się w wyniku promieniowania. Nie wiadomo czy te wodne stworzenia wiedzą co to jest miłość jak w zagranicznej piosence.


                                         

Komentarze

Polub stronę :)